110 lat temu urodził się Jan Dobraczyński. Pisarz o trudnej do ocenienia biografii, zawsze jednak, nawet w najbardziej niekonsekwentnych momentach życiorysu – napędzany wiatrem katolickiego ducha.
Jak to wszystko się zaczęło? Dobraczyński już jako student sympatyzował z organizacją Juventus Christiana, a debiut literacki poczynił w 1934 r. w czasopiśmie „Iuventus Christiana”, publikując biblijne rozważania. Jeszcze przed wojną ukazały się jego prace o katolickich autorach, Bernanosie i Papinim.
„Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11:13).
Pewien jezuita, spowiadający ciężko już chorego Dobraczyńskiego i udzielający mu Sakramentu Chorych, dostał od niego na pamiątkę książkę o Janie Chrzcicielu. Zaraz potem, zaciekawiony katolicką lekturą, sięgnął po kolejną, o Andrzeju Boboli. Jak sam potem wspominał – dzięki temu, poznał bliżej świętego.
Nietrudno zgodzić się z Michałem Głowińskim – tak, Jan Dobraczyński był „człowiekiem tragicznym”. I kiedy czerwona zaraza drążyła nawet wybitne umysły, nie oszczędzając ludzi pióra, to właśnie on wysyłał katolickie książki do ZSRR na prywatne adresy. Komuniści bali się chociażby jego „Manny i chleba”. Coś w tych książkach musiało być takiego, przed czym drżeli koledzy z PZPR. I jakim wspaniałym komplementem w tym kontekście są słowa Jana Bohdana z 1964 r., wicedyrektora Urzędu ds. Wyznań: „Nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć w tej chwili, jak funkcjonuje literatura katolicka u odbiorcy i dlatego trudno jest orzec, co jest bardziej szkodliwe − książki Dobraczyńskiego czy Grahama Greene’a”. Dobraczyński, niestety, w PRL czuł się nazbyt dobrze, ale też bardzo systemowi szkodził. Być może ta tragiczna sprzeczność staje się atrakcyjnym wyzwaniem dla czytelnika.
Instytut Wydawniczy PAX dba, aby w swojej ofercie eksponować dorobek Jana Dobraczyńskiego. Jego wkład w budowanie zbiorowej wyobraźni czytelnika katolickiej prozy jest ogromny. Trzeba pochylić się w tym miejscu nad takimi powieściami jak „Cień Ojca” czy „Listy Nikodema”. Pierwsza z lektur zaprzyjaźniała odbiorcę z dość tajemniczą postacią św. Józefa, a druga w mistrzowskiej konwencji epistolarnej portretowała przemianę wewnętrzną członka sanhedrynu, zafascynowanego postacią Jezusa. Obie powieści doczekały się wielu wydań w kraju i za granicą. Autor miał talent egzegety, dobrze znał Ewangelie i potrafił w dość przystępny sposób je fabularyzować. Przykładem może być również wydana nakładem IW PAX powieść o losach św. Pawła „Święty Miecz”. Co najważniejsze, popularyzując losy biblijnych bohaterów, niczego nie uszczknął z moralności chrześcijańskiej. W zasadzie był to jego klucz do świata i całej metafizyki. Dobraczyński był także jednym z tłumaczy pism św. Teresy od Dzieciątka Jezus.
Instytut Wydawniczy PAX w tym roku przygotował wznowienie powieści historycznej zatytułowanej „Najeźdźcy”. Wartości katolickie są tu wplecione w panoramiczną historię okupacyjnych losów niemieckich oficerów.
Dysponujemy wieloma świadectwami, że na prozie Jana Dobraczyńskiego formowali się księża, klerycy, zakonnicy oraz wrażliwi na narracje religijne świeccy. I jeśli autor duchowo dryfował, w odmętach swej jakże trudnej epoki błędów i totalitarnego kłamstwa, w twórczości znoszony był zawsze przez wiatr katolickiego ducha.